środa, 20 sierpnia 2014

Niesamowite "Przeprowadzki" Meli Koteluk

Czekałem na ten koncert. Wyobrażałem sobie, że będzie świetnie, bo Mela m przepiękny głos i świetne piosenki, które oczywiście pisze sama. Jak było? Jeszcze lepiej.
W amfiteatrze byliśmy już wcześniej, żeby zająć dobre miejsca i po prostu nie mogliśmy się doczekać koncertu Meli. Posiedzieliśmy sobie pół godzinki, porozmawialiśmy i nie mogliśmy przestać cieszyć się z tego wydarzenia. Zdaliśmy sobie jednak sprawę, że raczej nie będziemy znali piosenek, które zagra Mela Koteluk, ponieważ był to koncert z trasy Przeprowadzki, gdzie artystka śpiewa utwory Wojciecha Młynarskiego. Nie przeszkadzało nam to jednak w tym, żeby rozkoszować się chwilami spędzonymi na koncercie. Zespół wyszedł na scenę punktualnie, zaraz po krótkiej zapowiedzi ze strony organizatorów. Dowiedzieliśmy się, że robić zdjęcia i filmować można przez pierwsze trzy utwory. Zdziwiłem się, bo myślałem, że nie będzie można tego robić wcale.
Przedstawienie czas zacząć, czyli Mela rozpoczęła koncert. Było cholernie zimno, wyglądało jakby miało padać, ale głos artystki szybko nas rozgrzał. Przepiękne, nieco melancholijne piosenki wprawiały mnie w stan relaksu, można było odpłynąć - tak magicznie wpłynęła na mnie Mela. Okazało się potem jednak, że znamy przynajmniej jedną piosenkę Wojciecha Młynarskiego. Kojarzycie tekst lecący "ktoś mnie pokochał, świat nagle zawirował, bo / ktoś mnie pokochał na dobre i na złe"? No oczywiście, kto tego nie zna! Chyba całą publiczność pośpiewywała sobie tę piosenkę, która brzmiała niesamowicie w interpretacji Meli.
Jeszcze przed koncertem zapowiedziano, że będą niespodzianki. Fantastycznie, uwielbiam niespodzianki. A niespodzianka od Meli była przepiękna, ponieważ zaśpiewała dwie piosenki genialnej Agnieszki Osieckiej, którą osobiście bardzo lubię. Zielono mi to jeden z moich ulubionych utworów Osieckiej, więc miałem niemalże łzy w oczach, tak pięknie wykonała to Mela. Drugim utworem było Szperando, które brzmiało bardzo radośnie - cudownie.
Niespodziewanie nadszedł czas na koniec występu. Czy jednak zejście ze sceny oznacza również zakończenie koncertu? Ha, oczywiście, że nie! Tak głośno biliśmy brawo i krzyczeliśmy, że Mela w końcu wyszła na scenę i zaśpiewała piękne piosenki ze swojego Spadochronu. Kolejne zejście ze sceny - kolejne owacje - kolejny bis. Trzeciego już niestety nie było, ale było coś jeszcze lepszego!
Po występie odbyło się podpisywanie autografów, zdjęcia i takie tam. Można było wziąć ogromny plakat (który teraz wisi u mnie nad łóżkiem) i poczekać aż Mela wyjdzie i podpisze. Ustawiliśmy się w kolejce, może nie tak ładnej i idealnej jak w czasach, kiedy żywność była na kartki, ale jednak była to jakaś kolejka. No i nadeszła ta chwila. Usiadłem obok Meli i zastanawiałem się jak się przywitać. Nie musiałem, Mela pierwsza witała się ze wszystkimi. Cudowne było to, że wręcz ona sama zagadywała, zachęcała do rozmowy. Zapytała się skąd jestem, do której klasy chodzę i razem zastanawialiśmy się nieco jaka będzie matura. (Kto by się przejmował maturą? Zamiast tego można słuchać Meli Koteluk.) Kiedy poprosiłem też o autograf dla mamy, opowiedziała mi, że ostatnio również i ona była w podobnej sytuacji. Na Targach Książki szukała Artura Rojka (na którego koncercie zresztą będę we wrześniu), żeby podpisał płytę jej mamie. Ogółem porozmawialiśmy, pouśmiechaliśmy się i powiedziałem, że koncert  był przepiękny. Z tego wszystkiego zapomniałem dodać, jak bardzo ucieszyłem się, że zaśpiewała utwory Osieckiej. Ech...
Podsumowując, przepiękny i magiczny koncert, którego nie zapomnę do końca życia. Mela jest genialna zarówno studyjnie, jak i na żywo. Tak bardzo nie mogłem się doczekać koncertu, że mój last.fm naliczył ponad 600 odtworzeń Koteluk w ciągu ostatniego tygodnia.


poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Deszczowa muzyka

Uwielbiam deszcz i brzydką pogodę. Szczerze - dla mnie jest to ładna pogoda, bardzo ją lubię. Lubię sobie usiąść w fotelu z kawą i książką. Nie zapominajmy także o muzyce! Mam idealnie dobrane piosenki, a nawet płyty na takie momenty. Postaram się podrzucić kilka utworów, których słucham w takich momentach.

Ach, Nosowska! Moja ulubiona polska wokalistka i jedna z ulubionych wokalistek ogółem. Kocham jej twórczość. Jej głos jest niesamowity. Wszyscy wiemy, że Kasia pisze świetne teksty. Tutaj jednak możemy usłyszeć ją śpiewającą piosenkę równie genialnej Agnieszki Osieckiej. Długo zastanawiałem się jaką piosenkę z tej płyty umieścić w moim małym zestawieniu, jednak chyba Kto tam u ciebie jest? nadaje się idealnie. W deszczowe dni słucham przeważnie całego albumu, który dumnie stoi obok innych wydawnictw Kasi i Hey. 

Tytuł piosenki mówi chyba sam za siebie. Kolejna bardzo dobra polska artystka, której płyty również posiadam. Maria Peszek oczarowała mnie swoją muzyką, a jej debiut muzyczny, czyli Miasto Mania idealnie nadaje się do słuchania deszczowymi wieczorami. Deszcz pochodzi jednak z EP maniasiku, które również pasuje swoim klimatem do takiej aury. Jest to naprawdę magiczna piosenka, która bardzo dobrze wycisza. 

Polski akcent po raz trzeci. Po raz trzeci wokalistka. Po raz trzeci świetna. Edyta Bartosiewicz czaruje swoim głosem. Ta piosenka również posiada w sobie wzmiankę o deszczu. Jest przepiękna i melancholijna, dzięki czemu cudownie oddaje klimat za oknem.

Myślę, że to będzie ostatnia piosenka w dzisiejszym poście. Nie chcę zbędnie przedłużać, a gdyby ktoś chciał poznać więcej takich piosenek, których słucham podczas deszczowych dni, niech śmiało pyta, polecę. Piosenkę znam stosunkowo niedługo, bo od wczoraj. Ostatnio namiętnie oglądam Grę o tron, a ten utwór pojawił się w jednym z odcinków. Spodobał mi się niesamowicie, więc dzisiaj słuchałem go dosyć często. 

To by było na tyle. Wiem, że ostatni post był tydzień temu, ale nikt nie mówił, że będę prowadził tego bloga regularnie. Piszę, kiedy mam o czym i kiedy wiem, że nie będą to jedynie dwa słowa. Nie wiem kiedy będzie następna notka, ale być może już całkiem niedługo, bo w sobotę jadę na koncert Meli Koteluk. 

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Dzikie tango Ani Rusowicz

Ania Rusowicz to niewątpliwie bardzo utalentowana polska artystka. Córka Ady Rusowicz i Wojciecha Kordy. Nie wiem czy jest sens dalszego przedstawiania tej osoby. Wystarczy po prostu posłuchać na YouTubie kilku jej piosenek, żeby przekonać się o jej talencie. Dwa dni temu Ania zagrała koncert w moim mieście. Nie zabrakło tam również mnie.

Na koncert szedłem z myślą, że pobawię się trochę i po całym wydarzeniu po prostu wezmę autograf od Ani na płycie Genesis, którą posiadam w domu od jakiegoś dobrego miesiąca. W tym czasie muzyka Ani gościła w moim odtwarzaczu dość często, zwłaszcza piosenka To nie ja. Nie spodziewałem się jednak, że będzie to tak niesamowicie dobry koncert.

Jakość nie powala, ale nie brałem ze sobą aparatu.
Ania wraz z zespołem miała wyjść na scenę o 21.30, jednak prowadząca całą imprezę troszkę się zagadała i zorganizowała konkurs o mieście. Trwało to pół godziny, ale Ania w końcu pokazała się na scenie. Wyglądała tak jak sobie wyobrażałem, czyli jak prawdziwa hipiska. Rozpoczął się koncert. Pierwsze co we mnie uderzyło to niesamowity wokal Rusowicz. Wiedziałem, że ma talent, ale nie spodziewałem się, że jest on taki wielki! Laureatka Fryderyków bawiła się statywem, na którym był mikrofon. Niby takie tam proste ruchy, ale efekt był świetny, bo Ania oprócz tego, że wyglądała jak hipiska, zachowywała się również w taki sposób. Między piosenkami artystka rozmawiała z publicznością - opowiadała nam, że jest świeżo po występie na Woodstocku, na którym na scenie tańczyły dwie panie topless i zapytała się również czy uda jej się rozebrać moje miasto. Znalazł się tylko jeden ochotnik, który rzucił swoją koszulkę na scenę. Oprócz tego opowiadała nam, że pochodzi z Dzierzgonia. To dosyć niedaleko, więc czuliśmy jakby Ania była z nami związana od zawsze. Cieszę się ogromnie, że zespół zagrał również piosenkę, o której wspominałem z początku. Niestety, występ musiał się skończyć, ale nie obyło się bez bisów. Po ponownym wyjściu na scenę, Ania i zespół wykonali niesamowity cover piosenki Somebody To Love. Genialne.

Kiedy już bis dobiegł końca, podszedłem do barierek, gdzie miały być sprzedawane różne gadżety oraz gdzie można było zdobyć podpis, zrobić sobie zdjęcie. Po autograf na płycie dopchałem się pierwszy. Nie odszedłem jeszcze, ponieważ Ania rozmawiała z osobami, które podeszły i okazała się naprawdę przemiłą osobą. Po chwili namówiłem tatę na koszulkę. Długo namawiać nie musiałem, bo tata był oczarowany występem, więc myślę, że zgodziłby się nawet na kupno winylu, gdybym poprosił. Nie chciałem jednak aż tak szaleć, więc poszedłem zrobić sobie zdjęcie. W czasie rozmowy z Anią, pewien pan zadał bardzo nieciekawe pytanie, o którym nawet nie warto wspominać, naprawdę. Podsumowując, występ Ani był baardzo dobry, a sama Ania to urocza kobieta. Przez te kilkadziesiąt minut sam poczułem się jak hipis - Ania oczarowała publiczność.
SZABLON WYKONANY PRZEZ TYLER DLA BLOGA
http://formadowolna.blogspot.com/